Miasto moich marzeń. Nie mogło być tylko jednym z przystanków w podróży po Brazylii. Chciałam poznać je trochę lepiej, zobaczyć więcej. Nie było takiej opcji, że wpadnę tam na dwa dni, zaliczę Corcovado, Głowę Cukru, Copacabanę i pojadę dalej. W Rio musiałam spędzić przynajmniej tydzień.
To był bardzo intensywny tydzień, pełen wrażeń i emocji. Przyznaję, że nie tak wyobrażałam sobie to miasto. Nie mogę jednak powiedzieć, że Rio mnie zawiodło.
Przecudne położenie, bardzo mili mieszkańcy, najpiękniejsze miejskie plaże świata, rewelacyjne imprezy, ciekawe wydarzenia kulturalne, doskonałe warunki do uprawiania wielu rodzajów sportu, to tylko nieliczne zalety Rio. To jedno z miejsc, w których chciałoby się trochę pomieszkać. Lato w Rio jest upalne, w ciągu dnia temperatura w cieniu dochodzi do 40 stopni, wieczorami zazwyczaj przechodzą bardzo gwałtowne burze. Czasami w 30 minut spada tyle deszczu, że ulice miasta zamieniają się w potoki. Ta szalona pogoda często paraliżuje ruch lotniczy. Latem w Rio panuje luźna, wakacyjna atmosfera. Jedni spędzają czas na plaży, inni biegają, jeżdżą na rowerze, grają w siatkówkę lub piłkę nożną. Nikomu się nie spieszy. Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że ludzie są zrelaksowani. Zaraz po zachodzie słońca zaczynają zapełniać się kluby. Największą popularnością cieszą się te z muzyką na żywo. W jednych tańczą forro, w innych sambę. Jest gwarnie i radośnie. Całe mnóstwo pozytywnych wrażeń.
Niestety poważanym problemem Rio jest duża przestępczość.
Bezpieczeństwo w Rio to temat, który budzi kontrowersje. Przed wyjazdem rozmawiałam z ludźmi, którzy byli w Rio, wertowałam blogi i fora podróżnicze. Opinie były podzielone. Przyznam szczerze, że nie bałam się ani trochę. Jechałam z nastawieniem, że wystarczy zwykła ostrożność i będzie ok. W końcu już miałam „przyjemność” odwiedzić Limę, czy Medellin. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że w Rio będzie gorzej.
W Rio spędziliśmy prawie tydzień i nic złego nas nie spotkało. Każdego dnia pieszo robiliśmy ok. 20 km. Obeszliśmy praktycznie wszystkie dzielnice, o których piszą w przewodnikach. Normalnie poruszaliśmy się po mieście również po zmroku. Jednak fakt, że nic nam się nie stało, wcale nie świadczy o tym, że w Rio jest bezpiecznie. Po prostu mieliśmy szczęście. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu, bandyci zawsze wybierali osoby idące obok nas. Pierwszy raz widzieliśmy, jak w biały dzień napadani są ludzie i wystraszyliśmy się nie na żarty. Mieszkańcy Rio ostrzegają dosłownie na każdym kroku. Nie bagatelizujcie ich ostrzeżeń. Obecnie w mieście jest znacznie bezpieczniej niż przed rokiem 2010, kiedy morderstwa były na porządku dziennym, jednak do napadów rabunkowych dochodzi bardzo często i trzeba uważać. Jeśli już zostanie się ofiarą napadu, z uśmiechem na twarzy, trzeba oddać złodziejowi wszystko, o co prosi i iść dalej. Każda inna reakcja może skończyć się tragicznie.
W dniu naszego przyjazdu, na Copacabanie została zamordowana 24-letnia turystka z Argentyny. Cała sytuacja wyglądała mniej więcej tak: Do plażujących dziewczyn podszedł chłopak, z pytaniem o papierosa. Kiedy turystki powiedziały, że nie palą, wyciągnął nóż i poprosił o torebkę jednej z nich. Dziewczyna, mając w zasięgu wzroku posterunek policji, złapała torebkę i zaczęła biec w kierunku tego posterunku. Bandyta zadał jej kilka ciosów nożem. Zmarła w szpitalu.
Dwa lata temu, przed wyjazdem do Kolumbii, czytałam reportaż dotyczący bezpieczeństwa w Ameryce Południowej. Zapamiętałam takie zdanie: "Jeśli w Kolumbii widzisz policję, to znaczy, że jest bezpiecznie. Jeśli w Brazylii widzisz policję, to znaczy, że w pobliżu kręcą się przestępcy". Z naszych obserwacji wynika, że to prawda. W Rio do napadów dochodziło głównie w miejscach, gdzie była policja.
W Rio nie czuliśmy się zbyt pewnie, dlatego zrezygnowaliśmy z noszenia przy sobie paszportów, kart płatniczych i większej ilości gotówki. Często w hotelowym sejfie lądowały również telefony i aparat. Lepiej cieszyć się urokami miasta, niż martwić o zawartość torebki.
Wizytę w Brazylii zamierzaliśmy rozpocząć od zwiedzania Sao Paulo, do Rio mieliśmy lecieć dopiero o 19:30. Jednak po porannym spacerze po Guarulhos, doszliśmy do wniosku, że odpuszczamy Sao Paulo i lecimy od razu do Rio. Bez żadnych dodatkowych kosztów przebukowaliśmy bilety i obiad już jedliśmy w Rio. Lotnisko Santos Dumont położone jest w centrum miasta. Lądując na nim, można podziwiać wspaniałą panoramę Rio, a także m.in. widoczny na zdjęciu 13-kilometrowy most Rio - Niteroi w całej okazałości.
Następnego dnia wyruszyliśmy na spotkanie z najsłynniejszym na świecie pomnikiem Chrystusa. Niestety okazało się, że burza, która przeszła ubiegłej nocy, uszkodziła kolejkę i na Corcovado wjechać się nie da. Z Cosme Velho udaliśmy się do Flamengo. Jeśli będziecie mieli trochę więcej czasu, polecam przejść tę trasę pieszo. Po drodze można podziwiać prawdziwe architektoniczne perełki (fot. po lewej: Kościół Nossa Senhora da Gloria przy Largo do Machado, fot. po prawej: Pałac Guanabara).
Moją ulubioną plażą w Rio jest Plaża Flamengo. I nie ma znaczenia, że Ipanema i Leblon są ładniejsze i czyściejsze. Flamengo ma klimat. Przychodzą tu głównie mieszkańcy Rio, panuje radosna atmosfera, jest niewielu turystów, a złodziei i naciągaczy nie ma prawie w ogóle. Plażowanie tu to wielka przyjemność.
Spacer wybrzeżem od strony Zatoki Guanabara też bardzo polecam. Widoki są przepiękne, po prawej Corcovado, a po lewej Głowa Cukru. Najlepiej zacząć od przystani Marina da Gloria i dojść do Plaży Botafogo.
Od tego przejścia podziemnego w Botafogo jest już całkiem niedaleko do Copacabany.
Copacabana jest absolutnie zachwycająca. To miejsce nie jest ani trochę przereklamowane. Długa na cztery kilometry, bardzo szeroka i idealnie czysta.
Wiele osób twierdzi, że Ipanema jest znacznie ładniejsza. Nieprawda. Ipanema jest po prostu bardziej przyjazna. Na Copacabanie jest zbyt wielu sprzedawców, ludzi zbierających pieniądze na różne fundacje, ludzi biednych, proszących o datki, są też narkomani i kieszonkowcy. Gdy siedzieliśmy w barze przy Copacabanie, w ciągu 30 minut zaczepiło nas przynajmniej 15 osób. To było męczące.
Ipanema też jest cudna. Naszym ulubionym zajęciem na Ipanemie było oglądanie wieczornych pojedynków plażowej siatkonogi.
Jednym z miejsc, które w Rio trzeba koniecznie odwiedzić jest Ogród Botaniczny. Tę Aleję Palm upatrzyłam sobie na zdjęciu w Atlasie już jakieś 25 lat temu. Ogród Botaniczny to bardzo przyjemne miejsce. W upalny dzień jest tu znacznie chłodniej niż w pozostałych częściach miasta. Trzeba tylko uważać na muszki i komary. Ale nie ma co panikować, środek o stężeniu 50% DEET załatwia sprawę.
Za drugim podejściem udało się wjechać na Corcovado i zobaczyć z bliska jeden z siedmiu cudów świata: 38-metrowy Pomnik Chrystusa Odkupiciela.
W Rio odwiedziliśmy też stadion, który sprawił, że po prostu opadła mi szczęka. I nie była to Maracana. 102-letni Estadio das Laranjeiras należący do Fluminense FC to było po prostu mega odkrycie. To jeden z najstarszych stadionów w Brazylii, mieści zaledwie 8000 widzów, ale tak niezwykłego obiektu jeszcze dotąd nie widziałam. Po stadionie i muzeum można było wykupić wycieczkę za 50 reali. Zrezygnowaliśmy, bo przewodnik mówił tylko po portugalsku. Stadion zwiedziliśmy za darmo, dzięki uprzejmości ekipy remontowej.
Gloria to całkiem sympatyczna dzielnica, mieści się tam między innymi słynna przystań, Kościół Nossa Senhora Da Gloria oraz Muzeum Sztuki Nowoczesnej (na zdjęciu).
W Centro położony był nasz hotel. W momencie rezerwacji zdawałam sobie sprawę ze wszystkich wad i zalet tej lokalizacji. Jednak, dzięki punktom z programu lojalnościowego jednej z sieciówek, 3-gwiazdkowy hotel w Centro mieliśmy praktycznie w cenie hostelu. To był bardzo dobry wybór.
Jeśli ktoś planuje zwiedzanie, Centro jest świetną bazą wypadową. Pod ręką ma się metro, autobusy, dworzec kolejowy i autobusowy, a nawet lotnisko. Nocne powroty bywają trochę stresujące, ale zawsze można podjechać taksówką. Taksówki są tanie, tylko trzeba uważać na oszustów.
Mieszkańcy Rio to przesympatyczni ludzie. Bardzo pozytywni, radości i otwarci. Zawsze gotowi do pomocy. Drażniłam ich bardzo tą moją nieszczęsną lustrzanką. Mimo że zawsze wyciągałam aparat dosłownie na kilkanaście sekund, robiłam zdjęcie i od razu chowałam go do torby, często słyszałam ostrzeżenia i prośby, żeby nie robić zdjęć tą "wielką maszyną". Następnym razem, dla własnej wygody i świętego spokoju, zabiorę mały aparat albo będę robić zdjęcia telefonem.
Lapa i Santa Teresa to jedne z ciekawszych dzielnic Rio. Znajdziecie w nich mnóstwo perełek architektury kolonialnej. Niestety obie dzielnice są bardzo zaniedbane i nie należą do najbezpieczniejszych. Lapa to najbardziej rozrywkowa dzielnica w Rio. Najlepiej odwiedzić ją w nocy z piątku na sobotę lub z soboty na niedzielę. Wtedy naprawdę dużo się dzieje. W większości klubów, z pewnością, świetnie będzie się bawił każdy turysta z Zachodu, jednak na ulicznej imprezie w Lapie odnajdą się tylko nieliczni. Nie będę Was ani zachęcać, ani zniechęcać, jak jesteście ciekawi to sami spróbujcie.
Nie udało nam się zwiedzić Maracany, bo najpierw stadion był nieczynny z powodu koncertu Rolling Stonesów, później z powodu meczu Fluminense - Flamengo. Trudno, musi coś zostać na następny raz.
Nie udało nam się też zobaczyć mozaiki i pomnika Michaela Jacksona w Faveli Santa Marta... bo akurat było sprzątanie i panowie sprzątający prosili, żeby nie korzystać z windy. Santa Marta jest jedną z pierwszych spacyfikowanych faveli. Panuje tam przyjazna atmosfera i w naszym odczuciu jest zdecydowanie bezpieczniej niż w takich dzielnicach jak Lapa, czy Santa Teresa. Nie wykupowaliśmy zorganizowanej wycieczki, poszliśmy się rozejrzeć na własną rękę. Nie robiliśmy zdjęć.
Głowa Cukru to największy hit naszej wizyty w Rio. Pierwsze podejście oczywiście było nieudane. Wjechaliśmy zaledwie na Morro da Urca i dosłownie znikąd przyszła burza. Nie było sensu wjeżdżać wyżej, ale panowie obsługujący kolejkę uparli się, że musimy wykorzystać bilety i wsadzili nas w wagonik jadący na Głowę Cukru. Tak gwałtownej burzy jeszcze dotąd nie widziałam. Najpierw przez prawie godzinę pioruny tłukły jak szalone, a później była mega ulewa. Tak lało, że w pewnym momencie ten betonowy bunkier na szczycie Głowy Cukru zaczął przeciekać. Generalnie było wesoło, już się nawet impreza zaczęła rozkręcać, ale niestety burza minęła i musieliśmy zjechać na dół. Na dole czekał nas ciąg dalszy atrakcji. Główna ulica prowadząca do Głowy Cukru zamieniła się w potok, przestały jeździć autobusy, a złapanie taksówki graniczyło z cudem. Trzeba było wracać pieszo. Na szczęście udało nam się w porę dotrzeć do stacji Flamengo i złapać ostatnie metro. Ten 4-kilometrowy nocny spacer po zalanych ulicach Rio na pewno długo będziemy wspominać.
Następnego dnia zrobiliśmy drugie podejście. Z powodu kiepskiej pogody, też było nie do końca udane, ale przynajmniej zobaczyliśmy miasto. Właściwie to nie mieliśmy wyjścia, bo to był przedostatni dzień naszego pobytu w Rio. Ostatniego dnia, w godzinach wieczornych mieliśmy wylot do Iguazu, a powtórki z rozrywki nie chciałam ryzykować. Na Morro da Urca i Głowie Cukru spędziliśmy łącznie ponad 4 godziny. Atrakcji jest tu jednak tyle, że spokojnie wystarczy przynajmniej na pół dnia. Widok z Głowy Cukru był znacznie lepszy niż z widok Corcovado. Warto było zapłacić dwa razy po 71 reali :)
Jeśli w czasie wizyty w Brazylii koniecznie będziecie chcieli polatać helikopterem, to odpuście sobie Iguazu i wybierzcie Rio. My z tej atrakcji nie skorzystaliśmy, ale wszyscy, którzy próbowali, mówią, że bez porównania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz