sobota, 8 października 2016

Like a stranger in Moscow


Na lotnisko Szeremietiewo dotarłam cztery godziny przed czasem. Marzyłam o powrocie do domu i za nic na świecie nie chciałam się spóźnić na samolot. Usiadłam przy stoliku w pierwszej z brzegu restauracji i zamówiłam ciasto. Restauracja nazywała się "Planet of Hospitality". Dobry żart - pomyślałam. Gościnność to ostatnia cecha charakteryzująca mieszańców Moskwy.
Od dawna marzyła mi się wizyta w stolicy Rosji. Koniecznie chciałam odwiedzić Kreml, zobaczyć Sobór Wasyla Błogosławionego na Placu Czerwonym i przespacerować się Starym Arbatem. Bilety lotnicze na długi sierpniowy weekend kupiłam w styczniowej promocji LOT-u za 400 zł. Mniej więcej drugie tyle kosztowała wiza. Procedura związana z wyrobieniem wizy, w normalnym trybie, trwała dwa tygodnie. Noclegi w hostelu tuż przy Arbacie zarezerwowałam na booking.com. 

Do Moskwy doleciałam przed 14:00, od razu skierowałam się w stronę Aeroexpressu, który miał zawieźć mnie na Dworzec Białoruski. Nowoczesny pociąg, który właśnie wjechał na peron, prezentował się świetnie. Czar prysł, gdy weszłam do środka. Dłuższą chwilę szukałam czystego siedzenia. Może akurat miałam pecha i wybrałam nieodpowiedni wagon. W drodze powrotnej było ok. Niemniej niesmak pozostał. 

Prawie całą drogę siedziałam z nosem przyklejonym do szyby i wpatrywałam się w moskiewskie blokowiska. Przygnębiający widok... 

Na Dworcu Białoruskim miałam wsiąść w zieloną linię metra, przejechać dwa przystanki, na stacji Cehovskaja przesiąść się w linię szarą, dojechać do stacji Borovickaja, a następnie przejściem podziemnym dojść do stacji Arbatskaja. Proste i oczywiste. Tym bardziej, że w informacji na lotnisku zapewniono mnie, że nazwy stacji będą oznaczone również alfabetem łacińskim i że trafię bez problemu. Szybko okazało się, że bez znajomości cyrylicy łatwo nie będzie i że na najmniejszą pomoc Rosjan nawet nie mam co liczyć. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale do stacji Arbatskaja dotarłam bezbłędnie. 

Wysiadłam z metra, przeszłam na drugą stronę ulicy i wyglądało na to, że jestem przed hostelem. Zgadzała się nazwa ulicy i numer budynku, ale po hostelu nie było śladu. Do budynku prowadziły 3 wejścia - metalowe, pancerne drzwi na kod. Na parterze znajdował się antykwariat, a obok elegancka kawiarnia. Zapytałam w kawiarni i w antykwariacie, zaczepiłam pana, który akurat wychodził z budynku. O hostelu nikt nie słyszał. Zadzwoniłam pod numer telefonu wskazany na rezerwacji. Niestety Pani, która odebrała, mówiła tylko po rosyjsku. W tej sytuacji miałam tylko jedno wyjście, musiałam znaleźć Rosjanina mówiącego w jednym ze znanych mi języków i przekonać go, aby zadzwonił do hostelu. Całe szczęście, że byłam tuż przy Arbacie. W każdym innym miejscu w Moskwie to byłoby niewykonalne. Po ok. 30 minutach, trafiłam na osobę, która mi pomogła. Rzekomy hostel okazał się prywatnym, 3-pokojowym mieszkaniem. Nie było recepcji czynnej 24 h na dobę, personel (który miał znać biegle 3 języki obce) mówił wyłącznie po rosyjsku, nie można było płacić kartą... Z opisem w Internecie zgadzała się chyba tylko lokalizacja. O zameldowaniu w ogóle nie było mowy. Właściciel nawet nie chciał oglądać mojego paszportu. Najważniejsze było skasowanie opłaty za noclegi i jak najszybsze spławienie mnie. 

Oprócz mnie, w hostelu zatrzymała się grupka Hiszpanów. Jak ja się ucieszyłam na ich widok. Szybko okazało się, że oni też w stolicy Rosji czują się nieswojo... No cóż, jak widać Moskwa na pierwsze miejsce rankingu najmniej przyjaznych miast świata trafiła zasłużenie. Nie jest to łatwy kierunek dla indywidualnego turysty z Zachodu, zwłaszcza takiego, który podróżuje samotnie i nie zna ani słowa po rosyjsku. 

Jadąc do stolicy Rosji nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Jechałam tam jednak z pozytywnym nastawieniem. Całego entuzjazmu zostałam pozbawiona już po godzinie pobytu. Zraził mnie przede wszystkim stosunek mieszkańców miasta do turystów - totalna ignorancja oraz brak chęci pomocy nawet w najprostszych sprawach. Zdecydowanie łatwiej dogadać się z Japończykiem, mówiącym wyłącznie po japońsku, niż z mieszkańcem Moskwy, mówiącym w języku tak podobnym do polskiego. Nigdy dotąd nie zwracałam się z prośbą o pomoc do tak wielu osób. Życzliwych ludzi, których spotkałam, mogę policzyć na palcach jednej ręki. Niemniej podkreślam, że tacy również są i bez ich pomocy raczej bym sobie nie poradziła. 

Drobnymi oszustami i naciągaczami nie przejmowałam się w ogóle. Kilkadziesiąt rubli w plecy, przy obecnym kursie rosyjskiej waluty, to naprawdę mała strata. Z usług taksówkarzy nie korzystałam, ale turyści, których spotkałam, mówili, że jeśli nie zna się rosyjskiego, to za przejazd taksówką płaci się fortunę. Kontrole zdarzają się dość często, ale nie są uciążliwe. Przy wejściu do metra ( tylko w godzinach szczytu), czy do centrum handlowego, jest się sprawdzanym przez ochronę. Policja legitymuje zazwyczaj dopiero, gdy turysta oddali się od ścisłego centrum. Trzeba pamiętać o obowiązku rejestracji, bo policjanci o to pytają. Do końca nie wiem, jak to jest z tym meldunkiem. Zgodnie z informacją, która widnieje na stronie MSZ, strona przyjmująca powinna w ciągu 7 dni roboczych zarejestrować gościa w oddziale Federalnej Służby Migracyjnej. Policjanci, który mnie skontrolowali twierdzili, że na meldunek mam 3 dni (moja komunikacja z nimi to migi + język polski, ale tyle zrozumiałam). W przypadku niedopełnienia formalności grozi kara pieniężna od 2 to 5 tys. rubli a nawet deportacja z zakazem wjazdu na 5 lat. Moja wizyta w Moskwie miała trwać tylko 3 dni, dlatego, biorąc pod uwagę zalecenia MSZ, uznałam że nie muszę się rejestrować. Przy wylocie nikt o rejestrację nie pytał, ale gdybym musiała przełknęłabym karę pieniężną. Na zakaz wjazdu do Rosji też bym się nie obraziła. 

Ponownej wizyty w Rosji całkowicie nie wykluczam, ale do Moskwy już na pewno nie zawitam. Nie żałuję tego wyjazdu, ale podejrzewam, że gdybym pojechała tam na dłużej niż 3 dni, to wróciłabym do Polski wcześniejszym samolotem. Osobom, które nie są miłośnikami kultury rosyjskiej, weekendu w Moskwie raczej nie polecam.



Zwiedzanie Moskwy zaczęłam od spaceru Starym Arbatem. Głównie dlatego, że musiałam szybko znaleźć kantor, bo właścicielka mojej noclegowni za nic nie chciała przyjąć płatności w dolarach (jeśli nie znacie rosyjskiego, kupcie ruble w Polsce - zdecydowanie korzystniejszy kurs). 


Byłam ciekawa Arbatu. W końcu to historyczny deptak.  Znany z rosyjskiej literatury. Dawniej w jego okolicy mieszkała inteligencja i najwybitniejsi pisarze. Miejsce legenda. Obecnie Stary Arbat wciąż cieszy się dużą popularnością wśród artystów. To jedno z barwniejszych i sympatyczniejszych miejsc w Moskwie. Zdecydowanie warto tam zawitać.


Ale nie spodziewajcie się rewelacji. Arbat to Krupówki w wersji rosyjskiej. Poważnie. Nawet misia tam mają. Moją uwagę zwróciły też instalacje ze sztucznych kwiatów. Może na zdjęciu to źle nie wygląda, ale na żywo - masakra !!!


Ulicą, będącą przedłużeniem Arbatu, skierowałam się w stronę Kremla. Minęłam pomnik Dostojewskiego przed Biblioteką im. Lenina, przeszłam przez przejście podziemne i...


... znalazłam się w Parku Aleksandrowskim. Ten najsłynniejszy "ogród" Moskwy cztery lata temu przeszedł gruntowną rewitalizację i naprawdę robi wrażenie.


Moim następnym celem był Plac Czerwony, ale nie chciało mi się wyciągać mapy z torebki i zamiast w lewo, poszłam w prawo. Przeszłam na drugi brzeg rzeki Moskwy i mogłam podziwiać całą panoramę Kremla.


Spacer nadrzecznym bulwarem był całkiem przyjemny. Właściwie byłam jedyną turystką zainteresowaną panoramą Kremla. W Moskwie, poza Placem Czerwonym, tłumów nie spotkacie. 


Rejs statkiem po Moskwie (tak nazywa się również rzeka przepływająca przez stolicę Rosji)  to niedroga i podobno całkiem fajna impreza. Miałam w planach, ale nie wyszło z powodu kiepskiej pogody. 


Dom na Kotielniczeskoj Nabierieżnoj - należy do siedmiu siostrzanych budynków wzniesionych za czasów Stalina. Widziałam zaledwie trzy z siedmiu budynków i doceniłam nasz Pałac Kultury. 


Dużym rozczarowaniem była wizytówka Moskwy czyli Sobór Wasyla Błogosławionego na Placu Czerwonym. Nie spodziewałam się, że to takie maleństwo. Plac Czerwony też w rzeczywistości okazał się znacznie mniejszy niż w tv czy na zdjęciach.



I tak zakończyłam pierwszy dzień pobytu w Moskwie. Wieczorem, zamiast iść na imprezę z Hiszpanami, wzięłam się za przyswajanie cyrylicy. O dziwo, poszło całkiem sprawnie. Następnego dnia byłam w stanie rozszyfrować większość napisów i nie musiałam tak często prosić o pomoc.


Moskwa, w przeciwieństwie do wielu europejskich stolic, budzi się wcześnie. W niedzielny poranek, w centrum, spotkałam wielu spacerowiczów. 


Turystów też jakby przybyło. By sfotografować panoramę miasta z Wielkiego Moskworeckiego Mostu, musiałam czekać dłuższą chwilę.


Z Galerii Tretiakowskiej wracałam przez Most Łużkowa. Most ten słynie głównie z kłódek, które zakochani wieszają na specjalnych drzewkach. Na mnie " duże wrażenie" po raz kolejny zrobiła instalacja ze sztucznych kwiatów. I kiedy już myślałam, że gorzej być nie może....


...  zobaczyłam TĘ rzeźbę ...


... a później trafiłam do Holandii, w której stała kolorowa żyrafa. W każdym razie, nudno nie było.



Nie minęła jeszcze 12:00, a ja wrażeń miałam aż nadto. Stwierdziłam, że lepiej będzie, jak skoncentruję się na głównych atrakcjach.


Sobór Chrystusa Zbawiciela to największa świątynia prawosławna na świecie i moim zdaniem najładniejsza budowla w Moskwie.


I byłoby pięknie, gdybym nie spojrzała w lewo. 98-metrowy Pomnik Piotra Wielkiego wprawił mnie w osłupienie. Podobno mieszkańcy Moskwy tego cuda bardzo się wstydzą i wcale się im nie dziwię. 


Jeśli będziecie kiedyś przechodzić przez Most Patriarszy, pamiętajcie, że trzeba patrzeć w prawo.


To gwarancja pozytywnych wrażeń i udanych kadrów ;) Fotograf robiący zdjęcia tej parze ani razu nie skusił się na Piotra Wielkiego i nowoczesną architekturę.



Po wizycie w Soborze Chrystusa Zbawiciela, przyszedł czas na Kreml. Ucieszyłam się, bo prawie w ogóle nie było kolejek do kas. Zakup biletów i kontrola bezpieczeństwa zajęły mi niecałe 10 minut. Po wszystkim, co do tej pory widziałam w Moskwie, raczej nie spodziewałam się cudów. Okazało się jednak, że Kreml to fantastyczne miejsce. Miejsce, dla którego naprawdę warto przyjechać do Moskwy. Sobór Zwiastowania, Sobór Archangielski, Sobór Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny czy Cerkiew Złożenia Szat to prawdziwe perełki. Z zewnątrz świątynie prezentują się niepozornie, ale ich wnętrza dosłownie powalają.





Turystom udostępniono zaledwie połowę kremlowskich atrakcji. Wszystko jest jednak świetnie zorganizowane. Turyści i kremlowscy urzędnicy nie wchodzą sobie w drogę. Policja pilnuje, żeby odwiedzający poruszali się wyłącznie wyznaczonymi ścieżkami. Przed każdą ze świątyń stoi osoba, która wpuszcza określoną liczbę turystów. Czasami trzeba poczekać nawet kilkanaście minut, ale to bardzo wygodne, bo później wnętrza soborów można zwiedzać swobodnie. Już nie wspomnę o folderach, w wielu językach, które można sobie wziąć przy wejściu do każdej ze świątyń. Można porządnie? Można.



Na Kremlu nawet kwiaty mają prawdziwe ;) 





Po wizycie na Kremlu, wstąpiłam jeszcze do Głównego Domu Towarowego. Oczywiście nie miałam w planach zakupów. Interesowała mnie głównie konstrukcja stropów pasaży. Metalowe kratownice są bardzo ciekawym rozwiązaniem i  czynią GUM jedną piękniejszych galerii handlowych świata.


Jedną z ciekawszych budowli położonych przy Placu Czerwonym  jest Sobór Kazańskiej Ikony Matki Bożej. Sobór został odbudowany w latach 90. po upadku ZSRR. Władze stalinowskie zburzyły poprzednią świątynię i w jej miejscu zbudowali publiczną toaletę.



Dzień był piękny i słoneczny. Nic nie wskazywało na deszcz. Mój mądry telefon jednak upierał się, że o 16 zacznie się ulewa, która będzie trwała przez całe 2 dni. Niestety telefon miał rację. Dosłownie w ciągu 15 minut, pogoda zmieniła się diametralnie. Zerwała się ulewa, a temperatura spadła o 10 stopni. Do czasu mojego wyjazdu już lało bez przerwy.


W czasie deszczu można zwiedzać metro. Moskiewskie metro uznawane jest za najpiękniejsze i najbardziej intrygujące metro świata. 44 stacje zostały zaliczone do dziedzictwa kulturowego Rosji. Wnętrza stacji do złudzenia przypominają pałace. Na uwagę zasługują również stacje nowoczesne. Moskiewskie metro można zwiedzać jeżdżąc na jednym bilecie. Najciekawsze stacje znajdują się na trasie linii numer 5. Ta linia chyba jako jedyna ma nowe pociągi i w miarę dobre oznaczenia. Późne niedzielne popołudnie okazało się bardzo dobrą porą na zwiedzanie. W godzinach szczytu trzeba metro omijać z daleka, bo wtedy jest masakra.

Oczywiście w drodze powrotnej miałam przyjemność skorzystać z usług moskiewskiego metra w godzinach szczytu. Wyszłam stamtąd brudna, posiniaczona i z połamaną parasolką. Ale grunt, że w ogóle wyszłam ;) Do tej pory zastanawiam się, czemu w Moskwie pasażerowie wsiadają do wagonów dokładnie w momencie, gdy inni wysiadają.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz