piątek, 31 marca 2017

Na Bocas jest super !!!


Ostatnie trzy dni naszej szalonej, ponad 3-tygodniowej wyprawy, do Ameryki Środkowej spędziliśmy na Bocas del Toro. W planach mieliśmy San Blas, ale pobyt w Kostaryce trochę się przedłużył i na San Blas zabrakło czasu. Jeśli chodzi o Bocas del Toro, miałam mieszane uczucia. Słyszałam o tym miejscu tak wiele negatywnych opinii, że raczej rewelacji się nie spodziewałam. Naciągacze, którzy dopadli nas w porcie w Almirante, tylko utwierdzili mnie w przekonaniu, że fajnie tam nie będzie.
Powiedzmy sobie szczerze, archipelag Bocas del Toro to najpopularniejsza wakacyjna miejscówka w Panamie. Głównym źródłem utrzymania mieszkańców Wysp jest turystyka, dlatego nie ma co się dziwić, że na przyjezdnych każdy chce zarobić. Na Bocas obowiązuje stara amerykańska zasada "business is business". Na pomoc można liczyć zawsze i wszędzie, pod warunkiem, że za tę pomoc się odpowiednio zapłaci. Jeśli chodzi o ceny na Bocas, to wiele zależy od tego, jak zamierza się spędzać czas. Za dwuosobowy pokój z łazienką w przeciętnym hostelu trzeba zapłacić 50 USD, obiad to wydatek rzędu 15 USD, wynajem roweru na cały dzień 5-10 USD, z kolei wynajem na cały dzień quada to już 100 USD. Rozsądny budżet backpackerski na osobę to ok. 50-70 USD/dzień.

Przed wyjazdem czytałam, że Panama to jedyny kraj Ameryki Łacińskiej, gdzie bez problemu można dogadać się po angielsku. Oczywiście nie jest to prawdą. Mieszkańcy Panamy wprawdzie chętniej posługują się angielskim niż Kolumbijczycy, Peruwiańczycy czy Brazylijczycy, ale generalnie mówią w tym języku raczej słabo. Już pierwszego dnia pobytu w Panama City zauważyliśmy, że turysta mówiący po angielsku od razu jest brany za Amerykanina i prawie za wszystko płaci podwójnie. W Panamie zdecydowanie lepiej nie chwalić się biegłą angielszczyzną. Jeśli nie znacie hiszpańskiego, już lepiej mówicie po polsku.

Do Bocas Town, stolicy administracyjnej regionu, dopłynęliśmy późnym popołudniem. Był środek tygodnia, więc bez problemu znaleźliśmy noclegi. Podobno w weekend lepiej zrobić rezerwację. Trzy noce spędziliśmy w jednym z klasycznych, karaibskich domów, wznoszących się na palach tuż nad wodą. Z balkonu można było skakać prosto do morza. Super sprawa.

Bocas Town to typowe, spokojne, kolorowe, karaibskie miasteczko. Jest tutaj port, małe lotnisko, szpital, kilka supermarketów. Życie mieszkańców miasta kręci się wokół turystów, dlatego nie brakuje też hoteli, pensjonatów, klubów, restauracji, wypożyczalni rowerów, quadów czy sprzętu wodnego. Bez problemu można wypożyczyć aparaty fotograficzne czy kamerki GoPro. 

Bocas Town to miejsce stworzone do "nicnierobienia". Najprzyjemniej jest przeleżeć cały dzień na hamaku, a wieczorem posiedzieć przy drinku w jednym z klubów reggae. To zdecydowanie moje klimaty :)

Mając jednak do dyspozycji zaledwie 3 dni, nie mogliśmy pozwolić sobie na leniuchowanie. Pierwszego dnia wybraliśmy się na wycieczkę łodzią. Odwiedziliśmy Zatokę Delfinów, Wyspę Leniwców i Cayo Zapatillas. Wycieczka trwa cały dzień, dodatkowo obejmowała obiad i snurkowanie. Było cudownie !!! Cayo Zapatillas dosłownie powaliły mnie na kolana. Te dwie niezamieszkałe wyspy wchodzą w skład Morskiego Parku Narodowego Isla Bastimientos. Na ich terenie nie ma żadnej infrastruktury. Tylko białe plaże, morze i palmy... To zdecydowanie najprzyjemniejsze plażowe miejsce, jakie dotąd odwiedziłam. Niech się schowa Meksyk czy Tajlandia ;)

Drugiego dnia w planach mieliśmy wizytę na popularnej Playa Estrella. Plaża, podobnie jak Bocas Town, położona jest na Wyspie Colon. Od stolicy archipelagu dzieli ją zaledwie 17 km. Za kilkanaście dolarów można dopłynąć tam łódką, za kilka dolarów można dojechać busem. Ja jednak wpadłam na "genialny" pomysł, żeby pojechać rowerem. Rowery, które można wypożyczyć w Bocas Town są w fatalnym stanie, nie mają przerzutek i mają hamulce w pedałach. Podjechanie na czymś takim pod górę wymaga naprawdę dużego wysiłku. A trasa, jak na złość, góra-dół. Regularnie jeżdżę na rowerze, w sezonie robię średnio 250 km tygodniowo i gdybym miała pokonać trasę Bocas Town - Playa Estrella na swoim rowerze, pewnie bym się nawet nie zmęczyła. Ale na tej zdezelowanej "kozie" to był jeden wielki horror. Na dodatek 40 stopni w cieniu i wiatr w oczy od morza. Wysiłek się jednak opłacił. Naszym pierwszym przystankiem, po przeciwnej stronie wyspy, była Playa Boca del Drago. Pocztówkowe miejsce i zero turystów. Nieprawdopodobne...

Playa Estrella (Plaża Rozgwiazd) trochę mnie rozczarowała. Leżaki, parasolki i budki z napojami psują klimat tego miejsca. Całe szczęście, turystów było niewielu. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co by się tam działo, gdyby wszystkie leżaki były zajęte. Niemniej muszę przyznać, że plaża jest piękna. Tylu odcieni błękitu w jednym miejscu chyba jeszcze nie widziałam. Na dodatek te rozgwiazdy... Przy brzegu jest ich wprawdzie niewiele, ale jak wypłynie się trochę dalej, spotyka się całe mnóstwo. Rozgwiazd nie wolno wyciągać z wody, bo wtedy umierają. Niestety odniosłam wrażenie, że dla większości turystów bardziej liczy się dobre selfie, niż życie rozgwiazdy. 

Moje wrażenia z Bocas del Toro są bardzo pozytywne. Chętnie zostałabym tam przynajmniej 4 dni dłużej. Nie rozumiem tej całej krytyki pod adresem Bocas. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to miejsce dla każdego turysty. Raczej nie spodoba się tu miłośnikom betonowych resortów i wczasów all inclusive. Najpiękniejsze plaże położone są na terenie parku narodowego lub rezerwatu. Nie ma mowy o budowaniu przy nich żadnych hoteli. Resorty, które widziałam, położone były w mało atrakcyjnych miejscach. Na Bocas zazwyczaj nie podoba się również plecakowiczom, liczącym każdego dolara. Wizyta na wyspach dość mocno nadwyręża ich budżet... Dla mnie to miejsce jest rajem na Ziemi. Rajem, do którego raz w życiu warto zawitać.















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz