środa, 26 kwietnia 2017

Trekking do lodowca Nevado de Santa Isabel (4 693 m n.p.m.)


Park Narodowy Los Nevados położony jest w Andach Kolumbijskich w paśmie Cordillera Central, jego powierzchnia wynosi  583 km². W Parku możemy podziwiać wszystkie piętra roślinności występujące w Andach - las deszczowy, paramo, super paramo i lodowce. Najwyższym szczytem jest Wulkan Nevado del Ruiz o wysokości 5321 m n.p.m. Jego krater, ze względu na wzmożoną aktywność sejsmiczną, od ponad 2 lat jest niedostępny dla turystów. Obecnie możliwe jest jedynie podejście do lodowca Wulkanu położonego na wysokości 5 125 m n.p.m. Nasz wstępny plan przewidywał właśnie odwiedziny tego lodowca. Niestety się nie udało. W czasie naszej wizyty Nevado del Ruiz był tak niespokojny, że agencja, w której mieliśmy wstępną rezerwację, w obawie o bezpieczeństwo, całkowicie zrezygnowała z organizacji wycieczek do Wulkanu. Spośród wielu innych opcji wybraliśmy całodniowy trekking do lodowca nieaktywnego Wulkanu Nevado de Santa Isabel (4693 m n.p.m.).

Z Manizales wyjechaliśmy o 4:30. Z hotelu odebrała nas terenowa Toyota z napędem na cztery koła, podjechaliśmy do jednego z całodobowych sklepów, aby zrobić niezbędne zakupy (duży zapas wody) i ok. 05:00 wyruszyliśmy w kierunku najwyższych szczytów Parku Narodowego Los Nevados. Droga była kręta i wyboista, autem rzucało na wszystkie strony, a kierowca pędził jak wariat. Naszym chłopakom ta szalona jazda sprawiała wielką frajdę. Razem z Yovanną, Kolumbijką z Bucaramangi, ani trochę nie podzielałyśmy ich entuzjazmu. Zmarznięte, skuliłyśmy się na tylnym siedzeniu i próbowałyśmy zasnąć. Po ponad 2-godzinnej przeprawie dotarliśmy do schroniska, w którym czekało na nas śniadanie: jajecznica, arepa i herbata z trzciny cukrowej. Po śniadaniu ruszyliśmy dalej. Wraz ze wzrostem wysokości pogarszała się pogoda. Po ok. 40 minutach, dojechaliśmy na początek szlaku "Sendero de Conejeras" (4100 m n.p.m.) i rozpoczęliśmy wędrówkę. Nasza grupa liczyła 8 osób: małżeństwo ze Szwajcarii, para Kolumbijczyków, Niemiec, Ekwadorczyk i nasza dwójka. Trasa, na pierwszy rzut oka, wydawała się łatwa - szlak był łagodny, a my mieliśmy wejść zaledwie 600 metrów wyżej. I pewnie byłoby lekko i przyjemnie, gdyby nie ta nieszczęsna wysokość.

Przed wejściem na szlak, przewodnik udzielił nam dokładnych instrukcji, jak radzić sobie w poszczególnymi objawami choroby wysokościowej. Zależało mu żebyśmy w komplecie dotarli na lodowiec. Nie raz zdarzyło mu się, że turyści już po kilkunastu minutach poddawali się i wracali do samochodu. U większości uczestników wycieczki pierwsze objawy choroby wysokościowej pojawiły się bardzo szybko: przyspieszone bicie serca, problemy z oddychaniem, ostry ból głowy, nudności. Praktycznie każdemu coś dolegało. Paradoksalnie każdemu, tylko nie mnie. Paradoksalnie, bo byłam jedyną osobą w tym międzynarodowym towarzystwie, która za górami nie przepada i prawie w ogóle nie chodzi po górach.  Na dodatek jako jedyna wchodziłam w trampkach, bo jeszcze w Polsce doszłam do wniosku, że nie ma sensu dźwigać przez 3 tygodnie wielkich buciorów, tylko po to, żeby je raz założyć ;) Martin z Niemiec doszedł do podobnych wniosków i nie zabrał ze sobą ciepłych ubrań. Miał tylko cienką bluzę i kurtkę przeciwdeszczową, a przy lodowcu nie dość, że było kilka stopni poniżej zera to na dodatek mocno wiało. Oczywiście prawie wszyscy zapomnieliśmy o kremach z wysokim filtrem UV i mimo braku słońca "pięknie" się opaliliśmy. Jednym słowem, przewodnik miał z nami przerąbane.

Park Narodowy Los Nevados, na zdjęciach nie wygląda zbyt zachęcająco. W rzeczywistości to jednak niesamowite miejsce. Dlatego robiłam zdjęcia bez opamiętania i za podobne kadry z góry przepraszam ;) Fotografowanie roślin nie jest tym, co lubię najbardziej, jednak gatunki występujące na super-paramo wyjątkowo zwracają uwagę. Są to głównie trawy i porosty. Niepozorne roślinki choć trochę ożywiają tę mroczną krainę wulkanów. Podobno dla botaników to prawdziwa kopalnia skarbów. Ja się na roślinach kompletnie się nie znam, ale muszę przyznać, że ich różnorodność na terenie Parku Los Nevados jest imponująca. 

Nawet nie wiecie, jaką ulgą był fakt, że mój organizm jest odporny na duże wysokości. Dzień wcześniej miałam naprawdę duże obawy, że nie dam rady. Niektórzy uczestnicy wycieczki włożyli w ten spacer tyle wysiłku, że byłam dla nich pełna podziwu. Najdzielniejsza była Yovanna, weszła na ten lodowiec ze łzami w oczach, dosłownie ostatkiem sił. 

Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam lodowiec i już wiem, że ten drugi raz szybko nie nastąpi ;) Miałam na sobie 5 warstw ubrań (t-shirt, bluzę, polar, softshell, kurtkę), czapkę, szalik, rękawiczki i umierałam z zimna. Chodzenie po górach to kompletnie nie moja bajka. Jednak było warto, tym bardziej, że niebawem to miejsce przestanie istnieć. W związku z szybko postępującymi zmianami klimatycznymi, zgodnie z prognozami, za ok. 12  lat w Parku Narodowym Los Nevados nie będzie już ani jednego lodowca. W ciągu najbliższych 90 lat średnia temperatura w tym regionie wzrośnie przynajmniej o 8 stopni.

Wycieczkę do Parku Narodowego Los Nevados polecam bardzo. Koszt takiej imprezy to w przeliczeniu ok. 80 dolarów na osobę. Cena obejmuje transport, wyżywienie, opiekę przewodnika i co bardzo ważne pełny pakiet ubezpieczeń. Wycieczki do Parku Los Nevados organizowane są również z Salento, Armenii czy Pereiry. Jednak z Manizales jest najbliżej, a co za tym idzie - najtaniej. 







































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz